(wycinek z pamiętników)
17.08.2018
Najprostsze rozwiązania są najtrudniejsze, są tak proste, że zataczamy gigantyczne koła, żeby je zauważyć. A ja wciąż zastanawiałam się jak wypracować dobrą uwagę, jak nauczyć się płynąć, oddać stery Matce, jak? I zrozumiałam, eureka! Każda chwila w której zabierałam się za „pracowanie nad problemem” była kolejnym gwoździem do trumny ego, którą zbijałam sama przeciw sobie. Nie naszym zadaniem jest „wypracowywanie” czegokolwiek. Naszym zadaniem jest nie robienie niczego. Jakie to banalne, proste i jak ciężko było to zauważyć!!! Dziś jest dzień szczególny. Nie robię nic, obserwuję siebie. Patrzę na swoje reakcje, zachowanie i po prostu to akceptuję, widzę „problem” i słyszę „głos”: acha, ok, bądź sobie, popatrzę na ciebie. I wiesz co? Nie robiąc nic, nigdy jeszcze nie dostrzegłam tak wiele. Lawina, księga tego co odkryłam w sobie.
Myślałam, że okiełzuję ego, a tu widzę, że to ono wytrenowało mózg do takiej perfekcji, że urosło do kolosalnych rozmiarów, że jestem zdumiona, ego wmawiało mi, że ego jest mniejsze, cichaczem rosnąc w siłę. Matka pokazała mi, że wszystko, dosłownie wszystko- moje słowo, myśl, gest, wszystko to tylko ego, nic poza nim. Totalna kontrola.
Myślałam, że jestem silna, a tym czasem zauważyłam jak słaba jestem.
Myślałam, że mam dobrą samoocenę, a okazuje się, że ona jest skrajnie zaniżona i tak dalej, i tak dalej… Zauważyłam jeszcze coś, obserwując to wszystko dostrzegłam też w sobie napięcie, ciągłe napięcie które gniecie mnie od środka i zaraz po tej obserwacji śmieszną konwersację ze sobą samą: „co z tym zrobić, jak się tego pozbyć, jak to wypracować?” „Ale ja nie muszę nic z tym zrobić, niech sobie jest, a ja na nie popatrzę” „Tak? Ach,to w porządku, jaka ulga, jak cudownie, że nie muszę nic robić, to w takim razie niech sobie jest” I jest, ale nie jest już częścią mnie, jest filmem który oglądam i tona śmiecia odeszła, ulga jakiej jeszcze nie zaznałam w Sahaja Yodze.
„Musisz nażreć się ciastek? Dobrze, jedz, popatrzę sobie, ale jedz, będę patrzeć” I wcale nie miałam ochoty na kolejne ciasteczko choć nie zmuszałam się by go nie jeść 😉
I w tym wszystkim, jakże ten dzień był ciekawy, nic się nie działo, a ja oglądałam najlepszy film w moim życiu, komedię rozgrywającą się wewnątrz mnie. bez oporu. Dostałam też pełno lekcji, trudnych, przykrych. Ale pierwszy raz to nie były wyzwania: zdane/ niezdane. Był test, patrzyłam na reakcje, zachowanie, emocje… Bo zrozumiałam, że test nie jest po to by go zdać lub nie, jest po to, by zobaczyć co we mnie siedzi i zaakceptować to. Ciało mówi, porusza się, wdaje w emocje. Acha, mam w sobie strach, ok, akceptuję go. Boję się, ale w tym strachu jestem spokojna, bo to jest jak film, taki trochę detektywistyczny, odkrywam zagadki.
A uwaga? nigdy nie była lepsza, nigdy nie była bardziej w środku, a ten film jest tak ciekawy, że nie da się przestać go oglądać, kończy się dzień a ja wyczekuję kolejnego odcinka bo jestem niesamowicie ciekawa co będzie dalej.
Teraz już pragnę tylko płynąć, to o wiele ciekawsze niż szarpanie się z życiem.
Wystarczy po prostu być 🙂 To dopiero początek, nauka raczkowania na nowo, ale życie zaczęło dawać mi radość. Dostrzegam kiedy przemawia przeze mnie ego, widzę je, widzę, kiedy pojawia się strach kreowany przez ego które nie chce oddać kontroli i boi się co będzie dalej.
Zabawne jest to, że my przez cały czas szarpiemy się z życiem po to, aby się „wyzwolić”, aż nagle stajemy u wrót tej wolności tylko po ty, by zrozumieć, że wcale jej nie chcemy. Pragniemy jedynie oddać się woli Boga, przestać robić cokolwiek. A kiedy zaczynamy płynąć i akceptować, życie staje się tak proste i tak piękne, że czując w sercu Radość Ducha, zatracamy się całkowicie. Przestaje być ważne kim byliśmy, co nas określa, jaki mamy styl, co lubimy, to wszystko znika a my zatapiamy się w całości, w Absolucie i stajemy się częścią wszystkiego. Zatracamy „siebie”, ale tam, w Krainie Boga, gdy pozwalamy kierować sobą jak marionetką, gdy wykonujemy każde polecenia ponad myślami, ponad uwarunkowaniami i jakimikolwiek pragnieniami i patrzymy na świat jak przez dziurkę od klucza, widzimy nasze ciało nie jak siebie, lecz jak mieszkanie, pojazd którym kierujemy. Jedyne czym się stajemy jest Radość. Nie jesteśmy już Basią, lecz Radością, w tej radości, będąc otulonym skrzydłami Matki nie chcemy już niczego więcej, a to, że zatraciliśmy „siebie” wcale nie jest straszne, to największa błogość jaką można sobie wyobrazić, to jest Dom, to jest Duch którym jesteśmy naprawdę. Nagle przestajemy czegokolwiek pragnąć, rozumiemy, że mamy wszystko i trwamy w chwili, w tym momencie, jesteśmy kierowani, idziemy tam, gdzie prowadzi nas Bóg, a my obserwujemy „film” jak w kinie, będąc świadkiem, pięknym, czystym instrumentem.
Basia